czwartek, 14 stycznia 2021

Czarne Miasto - Marta Knopik

 


Wyobraź sobie, że żyjesz w mieście gdzie wszystko osnute jest ciężką i ciemną aurą. W mieście w którym trudną i skomplikowaną przeszłość, czuć w każdym oddechu.

Tak właśnie widzę, odczuwam Czarne Miasto opisane przez debiutującą autorkę Martę Knopik.

Tytułowe miasto w którym przyszło istnieć Wandzie oraz urodzić się jej córką: Belindzie i Biance jest jednocześnie przytłaczające i fascynujące. Wyeksponowanie trudności istnienia w cieniu tragedii, która miała w Roku Zaćmienia a jednocześnie ukazanie społeczności jako wyjątkowo empatycznej i zainteresowanej współobywatelami.

Nie przechwalali się wręcz przeciwnie – umniejszali siebie troszcząc się o samopoczucie rozmówcy.

Wiem, wiem prawdopodobnie powyższy cytat brzmi odrobinę toksycznie jednak w kontraście do tego jak opisani są mieszkańcy Białego Miasta – bardziej odczytuje to jako empatie niż brak samoakceptacji:

(…) Dopiero gdy pierwsza skończy mówić, przychodzi kolej na monolog drugiej osoby. Rozmówcy nie są zainteresowani tym, co inni mają do powiedzenia, a celem spotkań jest mówienie, nie słuchanie.

Takie słowa jak powyższe sprawiają, że ta książka jest absolutnie wyjątkowa. Trzeba przyznać, że autorka ma talent by pobudzać refleksje, by się zatrzymać.

Niewidzialni patrzą w przeszłość albo wglądają do swoich serc, więc miewają zamglone oczy.

 Marta Knopik snuje przed nami pięknie skomponowaną historie, gdzie przeszłość zgrabnie łączy się z teraźniejszością. Życie łączy się ze śmiercią. A wszystko jest uplecione jakby delikatną pajęczą siecią.

 Wanda żyła zwrócona do wewnątrz, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co dzieje się ze światem zewnętrznym.

Nigdy nie podejrzewałam, że tak spodobają mi się elementy magiczne w tym pełnym kontrastów świecie.

Pokochałam całym serce Genowefę, która przedstawia jak ludzie kochają pozory – jak mistycyzm, naturalizm, nadnaturalność są łatwiej przyswajalne od nauki popartej faktami.

Dzida również zajął w moim sercu miejsce – za swą niezłomność w działaniach i odwagę, pomimo zbójeckiego wrażenia.

Książka warta przeczytania – trzeba przyznać, że autorka postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko – tworząc tak niesamowity debiut.



Dane szczegółowe:
Tytuł: Czarne Miasto
Autor: Marta Knopik
Wydawnictwo: Lira
Liczba stron: 320

Data wydania: 19.02.2020

#WBBingo - debiut 2020

sobota, 28 września 2019

Abbi Glines - The field party (I-IV)


Szok! Klimat znów zaskoczył - co to za zaskoczenie może zapytacie. Otóż nie spodziewałam się, że tak wielkimi i szybkimi krokami przybędzie do nas jesień z całą szarówką.  Tak więc od kilku dni walczę z nieustającym katarem i bólem stawów, starość nie-radość. Dodatkowo jesteśmy wszyscy uraczeni krótszymi dniami, nostalgią i niespodziewanymi deszczami. I co robić w tak chwiejnie emocjonalny czas?

Możemy wyjąć mięciutki koc, olejki eteryczne, największy kubek na gorącą herbatę i… książki, które wprowadzą trochę słońca w nasze życie.
Poszukiwałam odrobiny słońca, relaksu i umilenia swoich ponurych wieczorów. W ten sposób trafiłam do małego południowego miasteczka Lawton w stanie Alabama.

Miałam zamiar wpaść tylko na chwilę – taka szybka kawka u nowych znajomych. Wtedy poznałam Maggie i Westa. Muszę przyznać postacie te frapują i człowiek zastanawia się, jak doszło do tragedii, którą spotkała Maggie (czułam się rozczarowana rozwiązaniem tej sprawy). Nie zmienia jednak to faktu, że historia bohaterów nie budowała tylko wiary w miłość romantyczną lecz również jedność społeczności.

Wiadomo znalazły się perełki, które trochę paraliżowały umysł. Nie ukrywajmy faktu, że podczas narracji głównych bohaterów znalazło się wiele górnolotnych i przesadzonych tekstów opierających się na fakcie, że bez siebie nie mogliby egzystować.
Zaznaczmy ważne punkty dla dalszej recenzji. Kolesie należą do drużyny futbolowej. Brady, West oraz Gunner są przyjaciółmi. W czwartym tomie mamy Nasha, młodszą krew w naszych szkolnych perypetiach. I teraz mogę przejść do rzeczy…

Maggie po traumatycznych przeżyciach przeprowadziła się do małego miasteczka gdzie mieszkała ciotka z wujem i oczywiście kuzynem, którym był nie kto inny jak Brady. Wszystko zaczęło się na imprezie na polu, gdzie futboliści organizują najlepsze imprezy w mieście, należące już praktycznie do tradycji miasteczka. Maggie poznaje Westa, zaczyna między nimi iskrzyć. Nie dość, że czują miętę do siebie to jeszcze potrzebują siebie nawzajem. Jednak teraz musimy przejść do sytuacji, która trochę wybiła mnie z rytmu czytania…

Przywołam sytuacje, która najbardziej mnie rozbiła. Poczułam się jak potłuczone jajko na podłodze życia. W romansach przeszkadza mi „znaczenie” przez mężczyzn swoich ukochanych, naprawdę jakby byli hipopotami, którzy muszą pomachać ogonkiem by zaznaczyć swój teren. Ona jest moja i tylko moja, aż się chcę powiedzieć pohamuj swoje pragnienia pełnokrwisty ogierze. Brady chcąc dokuczyć swojemu koledze z drużyny dał Maggie swoją koszulkę, co oczywiście zakończyło się aferą wytworzoną przez Westa. Praktycznie chciał zedrzeć z niej koszulkę kolegi by wręczyć swojej ukochanej własną koszulkę. Czy tylko ja uważam, że taka reakcja jest nie dość, że bardzo przesadzona to w dodatku jeszcze bardzo, ale to bardzo dziwaczna.

Jednak pomimo takich małych wpadek i chwilami zbytnio wyeksponowanymi emocjonalnych fragmentami jak to bohaterowie należą do siebie i ratują się nawzajem, czytało się przyjemnie.
Jak wiadomo literatura z tej półki jest czystą rozrywką i w moim przekonaniu funkcje tę spełnia w stu procentach.

Muszę przyznać, że najwięcej przyjemności miałam przy czytaniu tomu czwartego zatytułowanego Nie chcę cię stracić. Mamy tu Tallulah, która przez całe życie zmagała się z otyłością. Wyśmiewana, lekceważona, postanawia zmienić swoje życie, kiedy zostaje zraniona przez rówieśnika, którego uważała za swojego bohatera. Po drugiej stronie mamy wschodzącą gwiazdę sportową Nasha, który traci wszystko przez swoje nonszalanckie zachowanie – coś co miało być zabawą pociągnęło za sobą poważne konsekwencje.

Spodziewałam się historii, w której będziemy poprowadzeni od miłości do nienawiści. Jednak okazało się, że akurat tutaj możemy odkryć o wiele więcej. Budowanie własnej samooceny, poszukiwanie celu, kiedy wydaje się wszystko stracone. Okraszone młodzieńczą miłością i nawet znajdziemy tu czarny charakter, który nieźle zamieszał w kotle historii bohaterów. Zdecydowanie to ich historia najbardziej mi przypadła do gustu.

Najtrudniej było mi przebrnąć przez Pozwól się kochać. Brady, który tutaj powinien grać pierwsze skrzypce jest taki mdły. Dobry, porządny, cukierkowy – no nijaki. Nawet jak się denerwuje nie ma w tym autentycznych emocji. Ciężko się z nim zżyć. Jednak jego partnerka jest bardziej charakterystyczna. Wyklęta przez miasto, nie ze swojej winy, wraca jako persona non grata. Riley musi zmagać się z konsekwencjami swojej przeszłości każdego dnia, moim zdaniem jest wojowniczką. Dziewczyna była w stanie zmierzyć się z najbardziej wpływową rodziną w mieście mając piętnaście lat i sprowadzić na siebie krzywe spojrzenia całej społeczności Lawton. Po dwuletniej nieobecności i powrocie do dość konserwatywnego miasteczka potrafi odnaleźć się i z podniesioną głową, zmagać się ze wszystkimi przeciwnościami losu. Pomimo jej pozytywnych cech oni nie współgrają razem. Czytając o nich czuje się, że to nie uruchamia emocji, które powinno.

Podsumowując – seria książek Abbi Glines jest wręcz stworzona by umilać długie wieczory z herbatą w ręku. Możemy zanurzyć się w historiach młodych bohaterów, ich historiach miłosnych przy tym poznawać ich mniejsze i większe problemy. Dodatkowym atutem jest to, że przy rozdziałach mamy wymiennie narracje głównej bohaterki z narracją głównego bohatera. Możemy wiedzieć jak dwie strony postrzegają rozwój danej sytuacji, relacji. Zdecydowanie polecam na jesienną nostalgię, gdy ktoś potrzebuje odrobiny miłości.




niedziela, 24 września 2017

Amerykański wandal

Właśnie skończyłam oglądać świetny dokument na netflixie. Było już późno i miałam zamiar iść spać, ale wtedy to się stało – netflix zaproponował mi bym obejrzała Amerykańskiego wandala.


Spodziewałam się czegoś poważnego na miarę the keepers, make a murder a tu mamy nastolatka oskarżonego o namalowanie dwudziestu siedmiu kutasów na samochodach nauczycieli. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę – już pierwsze minuty wzbudziły moje podejrzenia na temat prawdziwości tego dokumentu.




Musiałam to sprawdzić – tak dla pewności. Słusznie okazało się, że jest to satyra programów true-crime. Wróciłam do oglądania serialu tym razem z innym podejściem. Spodziewałam się komedii, z którą spędzę mile czas. Tak więc zaczęłam oglądać by poprawić sobie humor a jednak pod koniec byłam zafiksowana na punkcie rozwiązania sprawy.


Tak więc kto namalował te penisy i skasował nagranie z kamer?!




Wszyscy byli przekonani, że takiego czynu mógł dopuścić się jedynie klasowy pajac. Z kilku powodów. Po pierwsze miał motyw, nienawidził nauczycielki od hiszpańskiego. Po drugie miał sposobność by usunąć nagranie z kamer ochrony. Po trzecie nienawidził nauczycielki hiszpańskiego, której samochód podobno najbardziej ucierpiał podczas ataku wandala. Oprócz tego na czas zdarzenia Dylan nie miał alibi. A na dodatek mamy świadka, którzy rzekomo wszystko widział.


Wszystko wydaje się przesądzone, prawda?



Tylko, że świadek znany był z kłamania by wybić się w społeczności licealnej. Doświadczenie w rysowaniu genitaliów też ma wadę, ponieważ te różniły się od tych, którymi szczycił się oskarżony. A na temat usuwania nagrań – nawet jego dziewczyna Mackenzie uważała, że jest na to zbyt głupi.




Widzicie – mamy dość prostą, głupkowatą sprawę, która powinna wprawić nas w dobry humor i nic więcej. A jednak ma w sobie również magnetyzm i wbrew pozorom głębie, która nie pozwala nam od odejścia. Obejrzałam osiem odcinków przez jeden wieczór bez przerw– to jak dla mnie wyczyn (nie potrafię obejrzeć nawet jednego filmu bez robienia miliona zatrzymań – no chyba, że jestem w kinie).


Satyryczny dokument, który nie tylko poprawia humor, ale też skłania do refleksji o tym z jaką łatwością potrafimy ludziom przyklejać etykietki.



Dodatkowym atutem jest narracja prowadzona przez ucznia, który próbuje dociec prawdy kto popełnił akt wandalizmu przy czym odkrywa wiele sekrecików zarówno uczniów jak nauczycieli. 


Niby parodia a tak dobra, że daję 5/5 :) Idealny serial na jedno popołudnie by pobawić się w detektywa próbującego znaleźć wandala. 



Tytuł oryginalny: American vandal
Tytuł polski: Amerykański wandal
Sezon: 1 (zakończony)
Liczba odcinków: 8
Twórca: Dan PerraultTony Yacenda
Gatunek: komedia, satyra

niedziela, 2 lipca 2017

Po złej stronie lustra - K.C. Hiddenstorm

Kręci mi się w głowie a słowa plączą się niczym dzika latorośl. Takie mam odczucia po przeczytaniu najnowszej powieści K.C. Hiddenstorm. To pierwsze moje spotkanie z autorką i mam nadzieje, że nie ostatnie. Na samym początku myślałam, że powieść zaliczę do kategorii łatwe i przyjemne, ale nie mogę tego zrobić. Chwilami sama czułam się tak jakbym traciła zdrowe zmysły. Szaleństwo! Zdecydowanie trzeba się mocniej skupić by nadążać za akcją, która pędzi na łeb i szyję.


Oto historia obłędu, prawdy, utraconych nadziei i upadku. To opowieść o początku zwiastującym koniec i rozpaczliwym końcu będącym początkiem jeszcze większego koszmaru... A może to nic więcej aniżeli sen szaleńca, w który ktoś desperacko pragnął uwierzyć. Śmiało, przekonaj się o tym osobiście. Jeśli tylko starczy ci odwagi...Czy można jednoznacznie odróżnić prawdę od iluzji? A może nie ma prawdy, bo wszystko jest iluzją, lub może nie ma iluzji, bo prawd jest nieskończenie wiele?Ja jestem tobą a ty jesteś mną. 


Możesz mieć wszystko: sławę, bogactwo, popularność, ale są rzeczy nad którymi nie masz kontroli. Lisa to popularna aktorka. Można powiedzieć, że wiedzie idealne życie do czasu, gdy pojawiają się wizje i pytanie o to co jest rzeczywistością a co jest jedynie iluzją. Mam wciąż ciarki jak pomyślę o tym jak Lisa się z tym czuła. Jednak sprawy się komplikują za sprawą równie atrakcyjnego i popularnego aktora, który ma podwójną rolę w tej całej historii. Nie zdradzę zbyt wiele bo żeby wszystko zrozumieć trzeba wniknąć w ten świat i zatracić się w świecie, gdzie wszystko się rozmywa.


Czy można jednocześnie odróżnić prawdę od iluzji? A może nie ma prawdy, bo wszystko jest iluzją lub może nie ma iluzji, bo prawd jest nieskończenie wiele. 




Styl autorki jest dobry i myślę, że z czasem będzie coraz lepszy. Najgorsze jest jednak to, że w głowie powstaje taki okropny kołowrotek jakby w moim umyśle rozszalał się jakiś wściekły chomik. Trudno opisać merytorycznie historię, która łamie wszelkie zasady. Warto przeczytać, ale trzeba mieć czas i otwarty umysł na różne szaleństwa. Jeśli jesteś gotowy na karuzelę, która się szybko nie zatrzyma to sięgnij po powieść Po złej stronie lustra. 

Ja jestem tobą, a ty jesteś mną.


Dane szczegółowe:
Tytuł: Po złej stronie lustra
Autor: K.C. Hiddenstrom
Wydawnictwo: e-bookowo.pl
Liczba stron: 461
Data wydania: 20.06.2017

czwartek, 22 czerwca 2017

Małe wielkie rzeczy - Jodi Picoult

Książki Jodi Picoult kojarzyły mi się z lekkimi i przyjemnymi lekturami. Dlatego, kiedy zobaczyłam, że w Polsce została wydana najnowsza powieść autorki, stwierdziłam, że muszę ją przeczytać. Spodziewałam się czegoś niezobowiązującego, powiastki na odstresowanie. Jednak dostałam o wiele więcej. Przez historię zawartą w Małych wielkich rzeczach płynie się z przyjemnością, ale przy tym problematyka zawarta na stronach książki jest poruszająca i mądra.

Dobrym ludziom codziennie przytrafiają się złe rzeczy.


Narracja to bez wątpienia ogromna zaleta powieści. Autorka dzięki pierwszoosobowemu sposobowi snucia opowieści, pomaga lepiej poznać głównych bohaterów. A postacie są nietuzinkowe. Na samym początku poznajemy Ruth pielęgniarkę, która pracuje na oddziale położniczym. Tak na marginesie zaznaczę, że warto zapoznać się przed lekturą tej powieści z króciutkim opowiadaniem o młodości Ruth zatytułowanym: Blask. Ruth to fantastyczna kobieta wykształcona, pełna empatii i pasji. Przy czym sama jest świetną matką, która wychowuje samotnie syna. Postacią kontrastującą jest Turk. Młody, biały mężczyzna, który żyje tylko po to by wysławiać białą rasę a odmienność atakować siłą  swoich mięśni. Choć on czasem twierdzi, że jest zupełnie inaczej. Razem ze swoją żoną ze stowarzyszenia pro-białego wzbudzili we mnie niezrozumienie. Nie mogłam pojąć tak radykalnego światopoglądu. Mamy jeszcze Kennedy, prawniczkę, która teoretycznie należy do uprzywilejowanej grupy społecznej. Rasa kaukaska, klasa średnia, jedno dziecko.

Nowa fala białej supernacji będzie wojną nie na pięści, ale na idee rozpowszechniane anonimowo i wywrotowo przez internet. Ale miałem dosyć oleju w głowie, żeby nie pukać się w czoło.

Powieść opowiada o uprzedzeniach na tle rasowych choć nie tylko. Problemy się zaczynają, kiedy rodzi się dziecko Brit i Turk’a a nad jego opieką pieczę ma mieć czarnoskóra Ruth. Niby nic, ale jako, że Turk wraz z żoną mają bardzo mocno zarysowany światopogląd proszą by czarnoskóre osoby nie miały kontaktu z ich nowonarodzonym dzieckiem. Prośba nietypowa i dość krzywdząca lecz przez przełożoną zostaje przyjęta. Wszystko pewnie rozeszłoby się po kościach, gdyby nie fakt, że podczas zamieszania dziecko umiera w obecności Ruth. Od tego momentu rozpoczyna się batalia w której dużą rolę będzie musiała odegrać Kennedy.

Jodi Picoult w sposób subtelny pokazuje, że nawet osoby, które nie uważają się za rasistów czasami odruchowo wzdrygają się przed innością. Jakby istniało instynktowne mniejsze zaufanie.

Twierdzisz, że nie widzisz koloru… ale ty nie widzisz nic innego. Jesteś tak przeczulona na tym punkcie, tak gorliwie wypierasz się uprzedzeń i nawet nie rozumiesz, że słowa „kolor skóry nie ma znaczenia” umniejszają moje odczucia i przeżycia.


Powieść, która zaintrygowała mnie problematyką. Przy czym plot twist, który znajduje się pod koniec książki lekko szokuje, chociaż jest taki lekko przerysowany. Jednak to nie ważne, nie wszystko musi być realistyczne. Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po najnowszą powieść Jodi Picoult, ponieważ dzięki temu później sięgnęłam po reportaż Katarzyny Surmiak-Domańskiej na temat Ku Klux Klanu, który współcześnie działa w Stanach Zjednoczonych. Jeśli szukasz powieści, którą można czytać na przykład w drodze do pracy a przy tym niesie ze sobą dużo ciekawych treści to zdecydowanie warto sięgnąć po Małe wielkie rzeczy.


Jestem stworzona do osiągania, małych wielkich rzeczy – oznajmiła. -Dokładnie tak jak powiedział doktor King- nawiązywała do jednego ze swych ulubionych cytatów: „Jeśli nie mogę czynić wielkich rzeczy, mogę czynić rzeczy małe w wielki sposób”.




Dane szczegółowe:
Tytuł: Małe wielkie rzeczy
Tytuł oryginalny: Small Great Things
Autor: Jodi Picoult
Seria: Kobiety to czytają!
Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 608
Data wydania: 11.04.2017

/Żaneta

niedziela, 18 czerwca 2017

Głód - Martin Caparros

Poczułam się całkowicie zdruzgotana, byłam oniemiała i zdrętwiała intelektualnie. Brakowało mi słów by powiedzieć coś sensownego, może wciąż mi ich brakuje jednak spróbuje sklecić tych kilka zdań by z całego serca polecić wam ten reportaż. Książka Martina Caparrosa wzbudziła we mnie gwałtowne emocje, ponieważ niby byłam świadoma panującego głodu na świecie jednak nigdy nie zastanawiałam się głębiej nad przyczynami i jego mechanizmami. Nigdy nie myślałam o tym, że tak naprawdę w każdym zakątku świata ludzie głodują, umierają z głodu. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym jak głód silnie związany jest z marnowaniem żywności. (Ciekawy eksperyment na temat tego ile marnujemy żywności znajdziecie w filmie just eat it: a food waste story).

Mówiąc wyraźniej: jeść codziennie miskę prosa, to żyć o chlebie i wodzie.
Cierpieć głód.
„Głód” to dziwne słowo. Tyle razy powtarzane, w tak różny sposób, oznaczające rozmaite rzeczy. Wszyscy wiemy, co znaczy „być głodnym”, ale nie mamy pojęcia co to jest głód. Tak często mówimy i słyszmy: być głodnym, że wyrażenie to traci ostrość, staje się puste.

Reportaż zatytułowany Głód prowadzi nas przez różne zakątki świata pokazując jak wiele odcieni ma głód i jak wielkim problemem wciąż jest. Caparros nie daje nam odpowiedzi, chociaż widać jak emocjonalnie podchodzi do tematu. Czy jest to wada czy zaleta zadecydujcie sami. W wielu momentach czułam się oskarżana. Autor mieszał wielką ilość danych na temat produkcji zboża, marnowania żywności, systemów pomocy ‘trzeciemu światu’ z oskarżaniem, szukaniem osoby odpowiedzialnej. Nie jest to czysty reportaż, który wykłada nam suche dane na temat głodu według moich spostrzeżeń tutaj charakter informacyjny silnie związany jest w pewnym stopniu z liryką, filozoficznymi zagadnieniami. Czy możemy się temu dziwić? Każdy empatyczny człowiek widząc liczne tragedie, kiedy dzieci umierają z głodu notorycznie poszukuje winnego, poszukuje odpowiedzi o ten stan rzeczy zwłaszcza, że żyjemy w świecie pełnym kontrastów. Niektórzy mają tyle, że bez wyrzutów sumienia wyrzucają czasem jeszcze zdatną do spożycia żywności a tak wiele ludzi żyje z dnia na dzień, modląc się by zjeść cokolwiek.

Głód to proces – walka organizmu z samym sobą.

Z pewnością rozumiecie jak trudno napisać krótką notkę o tak skomplikowanym i wielowymiarowym problemie. Głód jest wszechobecny bo tak naprawdę obecny jest na każdym kontynencie a przy tym ludzie w miarę dobrze sytuowani wykluczają go. Najgorsza jednak jest bezsilność bo jak można zlikwidować głód na świecie? Dlaczego głód istnieje? Czy głód się komuś opłaca? Jest tak wiele pytań i tak niewiele odpowiedzi.

Wyrzucanie czegoś do śmieci jest gestem władczym. Pokazującym, że człowiek może się obejść bez dóbr, o które inni się ubiegają. Jest świadom tego, że inni chętnie te dobra zabiorą.


Miła jest władza posiadania, ale nie tak jak władza wyrzucania: pokazywania, że się czegoś nie potrzebuje.


Prawdziwą władzą jest wzgardzenie nią.

Najbardziej zaskoczył mnie rozdział o Argentynie. Nie byłam świadoma tego, że wokół wysypisk śmieci budowane są domy, powstają slumsy a mieszkający w nich ludzie polegają jedynie na marnowanej żywności. Nie byłam świadoma tego jak rynek w Argentynie się zmienił i jak wzmożona uprawa soi stworzyła przepaść społeczną.

W każdym razie grzebanie w śmieciach dawało zajęcie w kraju, w którym brakowało pracy. Wokół wysypiska był pas wolnej ziemi, nienadającej się do zasiedlenia ze względów sanitarnych. Powoli ludzie zaczęli go zajmować.


W dziele Caparrosa można odnaleźć mnóstwo informacji, które otwierają oczy i zmuszają do refleksji. Pozycja obowiązkowa dla każdego. Warto przeczytać, przemyśleć kilka kwestii.




Dane szczegółowe:
Tytuł: Głód
Tytuł oryginalny: El hambre
Autor: Martin Caparros
Tłumaczenie: Marta Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 716
Data wydania: 30.03.2016
/Żaneta

sobota, 17 czerwca 2017

Ania z zielonego wzgórza - sezon 1

Przez kilka dni byłam śmiertelnie obrażona na netflix. Kto by nie był? Usunęli mój ulubiony serial. Jednak gorycz odrobinę zmniejszyła się, kiedy obejrzałam Anne with an e. Powroty do miejsc znanych i kochanych są wyjątkowo przyjemne. Chociaż muszę przyznać poprzeczkę ustawiłam wyjątkowo nisko, ponieważ miałam dziwne przeczucie, że serial okaże się niewypałem. Oh jak bardzo się myliłam! Wcześniej myślałam, że jedyną udaną ekranizacją powieści Lucy Maud Montgomery jest film z 1985. Bajkowa konwencja, przepiękne krajobrazy, dobrze dobrani aktorzy i ta lekkość. Obejrzałam ten film z kilkanaście razy za młodu i ani trochę nie czułam się znudzona. Uwielbiałam baśniową konwencje, wszystko zawsze kończyło się dobrze a ludzie w Avonlea byli dobrzy. Nowy serial o Ani jest zupełnie inny. Mocniej osadzony w rzeczywistości. Realistyczniej ukazane jest społeczeństwo i problemy panujące wśród ludzi. Jednak Ania nie straciła swego czaru. Marzycielka bujająca w obłokach, piekielnie inteligentna i oryginalna, w niezwykły sposób potrafi nadawać poetyczny romantyzm tam gdzie atakuje prozaiczność życia, zawsze zazdrościłam jej tej umiejętności.



Pierwsze wrażenie po uruchomieniu pierwszego odcinka: jak pięknie wszystko wygląda. Widać, że tworząc serial zadbali o każdy szczegół a czołówka? Hipnotyzuje. Aktorzy natychmiast zdobyli moje serce. Trudno byłoby się przyczepić do czegokolwiek. Serial wciąga w taki sposób, że gdy doszłam do ostatniego odcinka nie mogłam w to uwierzyć. Gdzie ciąg dalszy? Później uświadomiłam sobie, że poczekam sobie rok i zachciało mi się płakać. Zwłaszcza po tym jak zobaczyłam ostatnią scenę pierwszego sezonu. Czy ktoś ma jakieś spekulacje jak to się dalej potoczy? Chyba muszę w sieci poszukać teorii temat drugiego sezonu.




Na szczęście nie daje się i kac serialowy raczej mi nie grozi. Zwłaszcza, że w wielu serialach mam takie zaległości, że aż szkoda słów. Jednak teraz mam ochotę wszystko rzucić i jeszcze raz przeczytać Anię a później obejrzeć film a później jeszcze raz pierwszy sezon Anne with an e.





Bez dwóch zdań ten serial jest fenomenalny i trudno się od niego oderwać. Nie znajdziemy tu baśniowej sielanki. I faktycznie serialowa fabuła znacząco odbiega od oryginału. Co dla niektórych może być minusem jeżeli są zagorzałymi fanami pierwotnych wersji. Jednak dla mnie była to niewątpliwa zaleta. Świeże spojrzenie na historię Ani całkowicie wciągnęło i nawet nie czuje zbyt wielkiej ochoty nawet zestawiania nowej wersji ze starą. Obie są fantastyczne! Więc może tak uprażyć popcorn i zrobić największy maraton z Anią? Czy to brzmi jak dobry plan?  



/Żaneta