sobota, 28 września 2019

Abbi Glines - The field party (I-IV)


Szok! Klimat znów zaskoczył - co to za zaskoczenie może zapytacie. Otóż nie spodziewałam się, że tak wielkimi i szybkimi krokami przybędzie do nas jesień z całą szarówką.  Tak więc od kilku dni walczę z nieustającym katarem i bólem stawów, starość nie-radość. Dodatkowo jesteśmy wszyscy uraczeni krótszymi dniami, nostalgią i niespodziewanymi deszczami. I co robić w tak chwiejnie emocjonalny czas?

Możemy wyjąć mięciutki koc, olejki eteryczne, największy kubek na gorącą herbatę i… książki, które wprowadzą trochę słońca w nasze życie.
Poszukiwałam odrobiny słońca, relaksu i umilenia swoich ponurych wieczorów. W ten sposób trafiłam do małego południowego miasteczka Lawton w stanie Alabama.

Miałam zamiar wpaść tylko na chwilę – taka szybka kawka u nowych znajomych. Wtedy poznałam Maggie i Westa. Muszę przyznać postacie te frapują i człowiek zastanawia się, jak doszło do tragedii, którą spotkała Maggie (czułam się rozczarowana rozwiązaniem tej sprawy). Nie zmienia jednak to faktu, że historia bohaterów nie budowała tylko wiary w miłość romantyczną lecz również jedność społeczności.

Wiadomo znalazły się perełki, które trochę paraliżowały umysł. Nie ukrywajmy faktu, że podczas narracji głównych bohaterów znalazło się wiele górnolotnych i przesadzonych tekstów opierających się na fakcie, że bez siebie nie mogliby egzystować.
Zaznaczmy ważne punkty dla dalszej recenzji. Kolesie należą do drużyny futbolowej. Brady, West oraz Gunner są przyjaciółmi. W czwartym tomie mamy Nasha, młodszą krew w naszych szkolnych perypetiach. I teraz mogę przejść do rzeczy…

Maggie po traumatycznych przeżyciach przeprowadziła się do małego miasteczka gdzie mieszkała ciotka z wujem i oczywiście kuzynem, którym był nie kto inny jak Brady. Wszystko zaczęło się na imprezie na polu, gdzie futboliści organizują najlepsze imprezy w mieście, należące już praktycznie do tradycji miasteczka. Maggie poznaje Westa, zaczyna między nimi iskrzyć. Nie dość, że czują miętę do siebie to jeszcze potrzebują siebie nawzajem. Jednak teraz musimy przejść do sytuacji, która trochę wybiła mnie z rytmu czytania…

Przywołam sytuacje, która najbardziej mnie rozbiła. Poczułam się jak potłuczone jajko na podłodze życia. W romansach przeszkadza mi „znaczenie” przez mężczyzn swoich ukochanych, naprawdę jakby byli hipopotami, którzy muszą pomachać ogonkiem by zaznaczyć swój teren. Ona jest moja i tylko moja, aż się chcę powiedzieć pohamuj swoje pragnienia pełnokrwisty ogierze. Brady chcąc dokuczyć swojemu koledze z drużyny dał Maggie swoją koszulkę, co oczywiście zakończyło się aferą wytworzoną przez Westa. Praktycznie chciał zedrzeć z niej koszulkę kolegi by wręczyć swojej ukochanej własną koszulkę. Czy tylko ja uważam, że taka reakcja jest nie dość, że bardzo przesadzona to w dodatku jeszcze bardzo, ale to bardzo dziwaczna.

Jednak pomimo takich małych wpadek i chwilami zbytnio wyeksponowanymi emocjonalnych fragmentami jak to bohaterowie należą do siebie i ratują się nawzajem, czytało się przyjemnie.
Jak wiadomo literatura z tej półki jest czystą rozrywką i w moim przekonaniu funkcje tę spełnia w stu procentach.

Muszę przyznać, że najwięcej przyjemności miałam przy czytaniu tomu czwartego zatytułowanego Nie chcę cię stracić. Mamy tu Tallulah, która przez całe życie zmagała się z otyłością. Wyśmiewana, lekceważona, postanawia zmienić swoje życie, kiedy zostaje zraniona przez rówieśnika, którego uważała za swojego bohatera. Po drugiej stronie mamy wschodzącą gwiazdę sportową Nasha, który traci wszystko przez swoje nonszalanckie zachowanie – coś co miało być zabawą pociągnęło za sobą poważne konsekwencje.

Spodziewałam się historii, w której będziemy poprowadzeni od miłości do nienawiści. Jednak okazało się, że akurat tutaj możemy odkryć o wiele więcej. Budowanie własnej samooceny, poszukiwanie celu, kiedy wydaje się wszystko stracone. Okraszone młodzieńczą miłością i nawet znajdziemy tu czarny charakter, który nieźle zamieszał w kotle historii bohaterów. Zdecydowanie to ich historia najbardziej mi przypadła do gustu.

Najtrudniej było mi przebrnąć przez Pozwól się kochać. Brady, który tutaj powinien grać pierwsze skrzypce jest taki mdły. Dobry, porządny, cukierkowy – no nijaki. Nawet jak się denerwuje nie ma w tym autentycznych emocji. Ciężko się z nim zżyć. Jednak jego partnerka jest bardziej charakterystyczna. Wyklęta przez miasto, nie ze swojej winy, wraca jako persona non grata. Riley musi zmagać się z konsekwencjami swojej przeszłości każdego dnia, moim zdaniem jest wojowniczką. Dziewczyna była w stanie zmierzyć się z najbardziej wpływową rodziną w mieście mając piętnaście lat i sprowadzić na siebie krzywe spojrzenia całej społeczności Lawton. Po dwuletniej nieobecności i powrocie do dość konserwatywnego miasteczka potrafi odnaleźć się i z podniesioną głową, zmagać się ze wszystkimi przeciwnościami losu. Pomimo jej pozytywnych cech oni nie współgrają razem. Czytając o nich czuje się, że to nie uruchamia emocji, które powinno.

Podsumowując – seria książek Abbi Glines jest wręcz stworzona by umilać długie wieczory z herbatą w ręku. Możemy zanurzyć się w historiach młodych bohaterów, ich historiach miłosnych przy tym poznawać ich mniejsze i większe problemy. Dodatkowym atutem jest to, że przy rozdziałach mamy wymiennie narracje głównej bohaterki z narracją głównego bohatera. Możemy wiedzieć jak dwie strony postrzegają rozwój danej sytuacji, relacji. Zdecydowanie polecam na jesienną nostalgię, gdy ktoś potrzebuje odrobiny miłości.