poniedziałek, 27 lutego 2017

Pragnienie - Richard Flanagan



Niektóre książki działają jak uderzenie obuchem w głowę. Na szczęście nie mówię tego dosłownie. Chociaż potraficie sobie wyobrazić, hultaja czającego się w ciemnym zaułku z ogromnym tomem powieści, która służyłaby mu jako broń? Można byłoby mu wymyślić jakąś chwytliwą ksywkę. Jednak dzisiaj mam zamiar napisać kilka słów o powieści, która gabarytowo co prawda jest dość skromna lecz jej treść przylega do duszy i wzbudza liczne refleksje.


Pierwszy raz o książce Pragnienie usłyszałam w radiu, kiedy jechałam samochodem. Zarys fabuły wydawał się aż nadto interesujący. Jednak kiedy zaczęłam czytać tą powieść i zobaczyłam w jak cudowny sposób prowadzona jest fabuła na dwóch liniach czasowych, podskoczyłam ze szczęścia, jednocześnie płacząc nad losem Mathinny.


Wydarzenia z Ziemi Van Diemena bardziej oddziaływała na moje emocje. Wszechogarniająca śmierć rdzennych mieszkańców Australii i kolonizatorzy, którzy jawili się w moich oczach niczym potwory. Za każdym razem, gdy sięgam po książki o kolonizatorach nie mogę rozumowo pojąć wyższości, którą odczuwali Europejczycy niszcząc cudzą kulturę. Wiem, że to nic nowego, ale naprawdę, za każdym razem czuje niepokój.


Rozstraja emocjonalnie również historia Mathianny. Osierocona w młodym wieku, córka wodza zostaje adoptowana przez gubernatora wyspy sir Johna Franklina oraz jego żonę Lady Jane, która bardziej traktowała ją niczym zwierzątko niż przybraną córkę. Zresztą muszę przyznać, że nie wzbudzili mojej sympatii ani trochę. Świat kolonizatorów to świat pozorów, fałszywej dobroci.


John Franklin jawi się jako słaby gubernator, który pragnie rozpocząć ekspedycje na Antarktydę. Jego fascynacja przybraną córką wydaje się aż nazbyt niezdrowa i pokręcona.


Za to jego żona Lady Jane to kobieta, która niby pragnie dziecka a przybraną córkę chcę jedynie ucywilizować.


Nie chcąc zdradzić zbyt wiele powiem ogólnie, że czasami przez taką fałszywą dobroć, eksperymenty społeczne można szybko wznieść się na szczyt by opaść na samo dno, tracąc własną tożsamość.


Opowieść Mathianny, jej przybranych rodziców oraz lud, który czekała zagłada przeplata się z historią Charlesa Dickensa, który tworzy sztukę opierając się na tragicznym zaginięciu Johna Franklina. Muszę przyznać, że lubię prozę Dickensa, ale jako postać w powieści Flanagana mam ochotę kopnąć go mocno.


Sztuka tworzona przez powieściopisarza związana wiążę się bardziej ze skandalem, który wybuchł, gdy ekspedycja prowadzona przez Johna Franklina zaginęła na Antarktyce. Ekipa poszukiwawcza dostarcza informacje o domniemanym kanibalizmie wśród zaginionych Europejczyków.


Tytułowe Pragnienie odwołuje się do mylnych przekonań kolonizatorów o tym, że tylko dzikusy kierują się pierwotnymi pragnieniami, które nie odwołują się do racjonalności. Anglicy postrzegają siebie jako ludzi cywilizowanych, którzy nie upadliby tak nisko by kierować się instynktem. Dlatego takie oburzenie wśród opinii publicznej wzbudza wieść o kanibalizmie wśród załogi sir Johna.


Wszyscy mamy swoje apetyty i pragnienia, ale tylko dzikus zgadza się je zaspokajać.


Szczerze mówiąc wolałabym by ta powieść była dłuższa. Chciałabym lepiej poznać Mathiannę. Z przyjemnością przeczytałabym o procesie powstawania jej portretu. Sądziłam, że problematyka przynależności będzie mocniej zarysowana. Czułam lekki niedosyt, gdy ukazywał się obraz dziewczynki, która była tak pomiędzy dwoma światami, że tak naprawdę nie pasowała do żadnego społeczeństwa.


Powieść zdecydowanie porusza. Styl, którym operuje autor jest prosty lecz treść jest ciężka jak cegła.


Reakcja podczas czytania:



Ocena ogólna:

4/5 

Szczegółowe informacje
Tytuł: Pragnienie
Tytuł oryginalny: Wanting
Autor: Richard Flanagan
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 252
Data wydania: 12.01.2017

/Żaneta

piątek, 24 lutego 2017

How to get away with murder - sezon drugi

How to get away with murder
sezon drugi



Do obejrzenia drugiego sezonu How to get away with murder zbierałam się jak sójka za morze. Warto zauważyć, że obecnie emitowana jest końcówka trzeciego sezonu. Na polskim netflixie jednak nie uświadczymy jeszcze najnowszych odcinków. W sumie może to i lepiej, złapię oddech i nabiorę dystansu wobec rewelacji z drugiego sezonu.


Można powiedzieć, że drugi sezon zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się pierwszy. Jednak jest jeden malutki przeskok w czasie, kiedy to widzimy Annalise wykrwawiającą się na podłodze ogromnej posiadłości. Dokładnie tak jak w pierwszym sezonie rzuceni jesteśmy na głęboką wodę. Od razu pojawia się czerwona lampka a wokół niej wirują nurtujące pytania. Gdzie Annalise się znajduje? Kto ją próbował zabić? Dlaczego?


Muszę się przyznać, przebierałam nogami jak szalona. Chciałam natychmiast poznać odpowiedzi na wszystkie pytania a nie czekać piętnaście odcinków. Chociaż moja niecierpliwa strona nie była zadowolona to muszę przyznać, że została złagodzona jakością odcinków. Scenarzyści dozowali przyjemności, wyciągając systematycznie asy z rękawów.


Uchylę rąbka tajemnicy, opowiadając w ogromnym uogólnieniu zarys historii głównej drugiego sezonu How to get away with murder.  Zresztą to nie jest jedyna sprawa, która sprawi, że czas nagle zacznie szybciej płynąć. A może kogoś zainspiruje do seansu? 


Sprawa przewodnia może wydawać się banalna, lecz smaczki które wychodzą są wprost niesamowite. W pewnym momencie sama zaplątałam się jak żaba w trzcinie. Morderstwo bogatego małżeństwo wstrząsa opinią publiczną. Zbrodnia została popełniona w ich własnym domu. Podejrzenia od razu padają na adoptowane dzieci pary, Caleba i Catherine. Zwłaszcza, że naoczny świadek zeznaje na ich niekorzyść.  


Sprawa wydaje się przesądzona, prawda? Absolutnie nie. Annalise potrafi wybronić każdego. Chociaż ta sprawa jest naprawdę pochrzaniona. Jednak kto zna Annalise, ten wie, że ona potrafi wyjść z każdej sytuacji obronną ręką.
Więcej o tej sprawie nie mogę nic powiedzieć. Niektórzy mówią im więcej niewiadomych tym większa zabawa. Mnie to przeważnie nie dotyczy, ale nie mam zamiaru nikomu psuć niespodzianek.


Poza tym patrząc na Annalise jej współpracowników [Bonnie i Frank] oraz studentów odbywających staż [Micheala, Laurel, Connor, Wes, Asher] słowa wypowiedziane właśnie przez Bonnie są bardzo adekwatne:


We're all bad people. That's the only thing we have in common.
-Bonnie


Kilka słów o tym na co możemy natknąć się w drugim sezonie How to get away with murder. Poznajemy przeszłość Annalise oraz Wesa. Pani Keating wydaje mi się bardziej ludzka. Pod koniec sezonu wzruszyła mnie. Zaczęłam z nią współodczuwać. Dodatkowo bardzo polubiłam jej mamę (chociaż jest trochę dziwaczna) i jej siostrę (nie kojarzyłam, że ma siostrę).


Wes irytował za to przez cały sezon. Jojczył i jojczył. Rozumiem, że nie skakał ze szczęścia. Nie dość, że nie wiedział gdzie się podziała Rebecca to jeszcze odkrywał prawdę o swoim dzieciństwie. Jednak to nie znaczy, że powinien chodzić jak nie do końca domyty koleś mając pretensje do całego świata.


Myślałam, że moja sympatia do Franka nie minie. Jednak rozczarował mnie i to na całej linii. Akurat z tego powodu jest mi przykro. Wiedziałam, że nie jest do końca dobrym człowiekiem. Wierzyłam za to, że jest lojalny a nie że poleci na dolary jak pies na kość. Chociaż trzeba przyznać jego fryzura sprzed dziesięciu lat jest całkiem zabawna. Chyba tak można ją określić. 




Cóż mogę rzec o reszcie by nie zdradzić zbyt wiele. Connor zmiękł przez miłość aczkolwiek lubię go w parze z Oliverem. Ciekawa jestem jak scenarzyści dalej poprowadzą ten wątek. Micheala ma ogromnego pecha. Postać Ashera została rozbudowana. Co prawda nie przestał być Douche Face, ale jest na dobrej drodze by być całkiem interesującą postacią.


How to get away with murder to serial, który zasługuje na uwagę. Drugi sezon zaczęłam niepewnie, ale później nie mogłam się oderwać. Miałam ochotę zastrzelić Wesa i pewne wydarzenie wydawało mi się nazbyt oczywiste. Pomimo tych malutkich wad było warto. Zdecydowanie muszę sięgnąć po trzeci sezon.

Oglądałam mniej więcej w ten sposób:





Ocena ogólna:
4/5



Tytuł oryginalny: How to get away with murder
Tytuł polski: Sposób na morderstwo
Sezon: 2
Liczba odcinków: 15
Emitowany: wrzesień 2015 – marzec 2016
Twórca: Peter Nowalk
Gatunek: kryminał, dramat

/Żaneta

środa, 22 lutego 2017

Wyzwanie Wielkiego Buka

Wyzwanie
Wielkiego Buka
2017




Jak ten czas szybko mija! Już za chwilę zacznie się marzec a ja dopiero teraz mam zamiar wspomnieć o tegorocznych wyzwaniach czytelniczych.


Moim podstawowym postanowieniem na rok 2017 jest przeczytanie 100 książek, które obecnie oznaczam na goodreads. Jednak oprócz tego biorę udział Wielkobukowym wyzwaniu (tak jak w zeszłym roku).


Zeszłoroczne uczestniczenie w wyzwaniu Wielkiego Buka było co prawda bardziej kameralne, ponieważ swoje osiągnięcia publikowałam przyczepiając karteczki na ścianie nad łóżkiem. W tym roku też tak miałam robić lecz zabrakło mi taśmy (muszę w końcu w nią zainwestować).


Do rzeczy: wyzwanie Wielkiego Buka dzieli się na dwie cudne części. Pierwsza polega na tym, że podróżujemy po całym świecie za pomocą książek. Druga co prawda jest bardziej mroczna i oby trochę powodowała bezsenność (ostatnio sypiam jak niemowlak). W każdym razie zapowiada się niesamowicie.

Niech zabawa się rozpocznie.



Zapraszam na wspólną podróż:


Źródło Wielki Buk




Północny wiatr: Droga północy, tom pierwszy i drugi, Elżbieta Cherezińska
Amerykańska sielanka: Krąg, Dave Eggers
W krainie kangurów: Pragnienie, Richard Flanagan






Znajdźmy potwory i mroczne zakątki w otchłaniach nocy:



Źródło Wielki Buk

Demoniczne spotkania: Outcast: otacza go ciemność, Kirkman&Azaceta






Wielkobukowe Wyzwanie 2017!


/Żaneta


niedziela, 19 lutego 2017

''Seria niefortunnych zdarzeń'', czyli smutek, groza, groteska i humor w jednym. Recenzja.

''Seria niefortunnych zdarzeń'' to będzie hit! A jeśli jednak okażę się, że nie zgromadziła wystarczającej liczby fanów, by kontynuować pierwszy sezon to wtedy tytułowa seria naprawdę wywoła nieszczęście. 





Umówmy się Hollywood nie zawsze robi idealne ekranizację. Czasem wręcz takie które trudno oglądać i wtedy bez poczucia żalu przerywam seans. Jednak tutaj stało się inaczej to jest ekranizacja idealna. Film z Jimem Carreyem z 2004 roku był w porządku, ale to tylko tyle. Nie zapamiętałam go na długo. Mój nastoletni wówczas umysł włożył go wtedy do szuflady z napisem ''dziwny'' i to nie ten ''dziwny i fajny'' a raczej ''po prostu dziwny''.  Skusiłam się jednak i powiedziałam sobie może Netflix zrobi to lepiej - i zrobił!

"In all honesty, I prefer long-term television to the movies. It's so much more comfortable watching entertainment from the comfort of your own home. - Count Olaf

 Od początku mamy te samą smutną historię. Trójka dzieciaków, których rodzice zginęli w pożarze. Na całe szczęście a może jednak nieszczęście zostawili im również w spadku całkiem sporą fortunę, na którą czyha niegodziwy Hrabia Olaf - niespełniony aktor, który uważa, że jest gwiazdą światowego formatu. Los chcę, że po śmierci rodziców to właśnie on zostaje ich prawnym opiekunem. Nie może jednak skorzystać z ich majątku aż do osiągnięcia pełnoletniości przez najstarszą z sióstr, czyli Wioletki. Każde z dzieci jest wyjątkowe. Wspomniana już Wioletka to mistrzyni majsterkowania, Klaus to mól książkowy, który pamięta wszystko, co przeczyta (zazdrość się we mnie tli w tym momencie), a Słoneczko to urocza dziewczynka, która przegryzie wszystko. 

Trupa teatralna Hrabiego Olafa, która pomaga mu dorwać rodzeństwo  Baudelaire.
Jeżeli chodzi o grę aktorów to tutaj Neil Patrick Harris pokazał się, jako prawdziwy mistrz. Jego kreacja Hrabiego Olafa na samym początku mnie przerażała (super!) potem, kiedy już wsiąknęłam w ten groteskowy świat serialu i okrzepłam zaczęłam się świetnie bawić i śmiać bez ograniczeń (super!). Jednak nie można mu zarzucić, że skrada on światłą jupiterów. O nie! Reszta ekipy została również świetnie dobrana i uwierzcie mi gdyby tak nie było to ten serial zostałby zapamiętany tylko, jako Neil Patrick Harris Show, który co odcinek wskakuję w skórę innej postaci i pokazuj, że świetnie się tym bawi.

"I was fitted with a wooden prosthetic!"
"How did it happen?" 
"We, uh, used half of an old broom."

W tym serialu, który snuję te groteskową historię wszystko jest przerysowane. I dzięki bogu za to! Scenografia, kostiumy, charakteryzacja to wszystko gra razem tak dobrze, że pochłonęłam od razu pierwsze cztery odcinki. To jest ekranizacja, na której punkcie zwariuję każdy, kto ma w sobie, choć jeszcze odrobinę dziecka i lubi niekonwencjonalne rozwiązania. 
Sieroty Baudelaire: Wioletka, Klaus i Słoneczko.
Widać, że serial został bardzo mocno przemyślany a w dodatku nie szczędzono na niego pieniędzy. Dbałość o szczegóły i jakość widać już chociażby w czołówce, która zmienia swój pewny fragment w zależności od tego gdzie akurat powędrowało rodzeństwo. Dorośli docenią dbałość o szczegóły, ukryte żarty i bezbłędną grę słów. Dzieci będą oglądać i zaśmiewać się z nieporadności Hrabiego Olafa.

Violet Baudelaire: Why do you hate us so much?
Count Olaf: Because it's fun!

Oficjalne podziękowania dla Netflixa za tak wspaniały serial, który zachwyca na każdym polu. Smuci, bawi, przeraża a przede wszystkim ogląda się go z uwagą, a ciężko jest ją utrzymać w świecie gdzie rozprasza nas tak wiele. Recenzję pisałam jednocześnie słuchają muzyki, sprawdzając maila i gotując obiad. Chyba muszę zacząć słuchaj własnych rad.


Ocena ogólna
5/5



Szczegółowe informacje
Tytuł: Seria niefortunnych zdarzeń
Tytuł oryginalny: Lemony Snicket’s A Series of Unfortunate Events
Studio: Netflix
Liczba sezonów: 1
Rok wydania: 2017


/Aleksandra



czwartek, 16 lutego 2017

Making faces - Amy Harmon



Luty, czas miłości, który miesza się z zapachowymi świecami, kocami, mruczącymi kotami oraz hektolitrami herbaty. Na dodatek walentynki poruszyły we mnie romantyczno-sentymentalną nutę o której zapomniałam. Wszelkie serduszka, które przyozdabiały nawet starodawne tramwaje jeżdżące po mieście, zmotywowały mnie do sięgnięcia po romans. I to nie po byle jaki romans tylko po Making faces od Amy Harmon. Okładka kusiła kolorami i postaciami, obiecując uroczy lecz niezobowiązujący romans. Jednak zostałam zwiedziona na manowce i odkryłam coś zupełnie innego.


Każdy jest dla kogoś głównym bohaterem...


Hannah Lake to senne miasteczko, bezpieczna przystań w niebezpiecznym świecie. Czytając o tym miejscu od razu przyszło mi do głowy określenie amerykańska sielanka. Jednak wbrew pozorom nie wszystko i nie wszyscy są tacy perfekcyjni.


„Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?”


Na samym początku wpadając w odwiedziny do Hannah Lake poznajemy Fern Taylor, zaledwie osiemnastoletnią dziewczynę, którą prześladuje syndrom brzydkiego kaczątka. Jednak trudno się temu dziwić skoro Beans porównał ją do słynnej Pippi Pończoszanki. W końcu obie są rudowłose, piegowate i niskie. Dodatkowo dziewczyna żyje w cieniu pięknej, blondwłosej przyjaciółki – Rity.


Fern idąc na uroczystość szkolną zapoznaje nas z najprzystojniejszym, najsilniejszym chłopakiem w szkole – Ambrose’am Younge’iem. Czy zakochałam się w nim? OCZYWIŚCIE. Sposób w jaki postrzega go Fern lecz również jego przyjaciele i całe miasteczko. Herkules. Bohater. Ambrose wyglądał jak młody heros przy czym był niepokonanym zapaśnikiem. Jednak najlepszym aspektem jest to, że pod tą przepiękną powłoką kryła się równie piękna dusza. I jak go nie kochać?


Gdy się komuś długo przyglądasz, przestajesz widzieć doskonały nos albo proste zęby. Przestajesz widzieć bliznę po trądziku i dołek na brodzie. Te cechy zaczynają się zamazywać, a ty nagle widzisz kolory i to, co kryje się w środku, a piękno nabiera zupełnie nowego znaczenia.


Relacja pomiędzy Fern a Ambrose’m powstała przez przypadek. Nie, może nie przez przypadek. Raczej przez to, że dwie przyjaciółki umówiły się by dopuścić się pewnego oszustwa związanego z korespondencją. Jak myślisz czy w tym przypadku kłamstwo będzie miało krótkie nóżki?


Wiem co teraz myślisz. Przecież to jest takie schematyczne! Cóż w tym oryginalnego? Ona średnio ładna a on adonis. Powstały tysiące jeśli nie miliony takich opowieści dla pokrzepienia młodych, naiwnych serc. Jednak ja ci dam pstryczka w nos. Making faces nie jest tą schematyczną powieścią. Porusza kwestie, które są w stanie złamać nawet najtwardsze serducho.


Sielankę Hannah Lake przerywa atak terrorystyczny na World Trade Center i następująca po nim wojna w Afganistanie i Iraku.


Ambrose wraz z przyjaciółmi opuszcza znajome miasteczko by służyć ojczyźnie. Wojna jednak nie oszczędza nikogo. Herkules pomimo, że wraca z tarczą równie dobrze dla świata mógłby wrócić na tarczy. Utraciwszy prawie wszystko, chowa się w cieniu, ukrywając się przed wcześniej bliskimi mu ludźmi. Jednak ma szczęście, ponieważ nie wszyscy zrezygnowali z Herkulesa.


„Walka jest zwycięstwem.”


Making faces to książka dla romantyków, którzy nie boją się uronić kilku łez. Przyjemnie się czyta historie, która nie jest napisana w pierwszej osobie. Oczywiście podziwiamy cudowne ciało Ambrose’a, ale nie jesteśmy  tym przyduszani i nie musimy liczyć ile dokładnie ma tych mięśni pod koszulką. Dodatkowo książka Amy Harmon w piękny sposób porusza tematykę straty, żalu, żałoby równoważąc te ciężkie tematy niewymuszonym humorem, pięknem małego miasteczka i kojącego spokoju, które otacza czytelnika od pierwszej strony. Najpiękniejsze jest to, że nawet w najtrudniejszych chwilach, pojawia się światełko nadziei.


Zakochałam się w tej książce i zdecydowanie muszę sięgnąć po inne powieści tej autorki.


„Chyba zamieniał się w jedną z tych pięćdziesięcioletnich kobiet, które uwielbiają zdjęcia małych kotków z inspirującymi cytatami na dole. Tych, które płaczą podczas reklam piwa.”



Na sam koniec powiedzmy nie wygląd jest najważniejszy a miłość. Prawda? ;P



Posłuchaj muzyki podczas lektury :)

Ocena ogólna
w skali babeczkowej 5/5

Szczegółowe informacje
Tytuł: Making faces
Tytuł oryginalny: Making faces
Autor: Amy Harmon
Seria: Editio Red
Wydawnictwo: Editio
Liczba stron: 344
Data wydania: 05.01.2017


/Żaneta