czwartek, 22 czerwca 2017

Małe wielkie rzeczy - Jodi Picoult

Książki Jodi Picoult kojarzyły mi się z lekkimi i przyjemnymi lekturami. Dlatego, kiedy zobaczyłam, że w Polsce została wydana najnowsza powieść autorki, stwierdziłam, że muszę ją przeczytać. Spodziewałam się czegoś niezobowiązującego, powiastki na odstresowanie. Jednak dostałam o wiele więcej. Przez historię zawartą w Małych wielkich rzeczach płynie się z przyjemnością, ale przy tym problematyka zawarta na stronach książki jest poruszająca i mądra.

Dobrym ludziom codziennie przytrafiają się złe rzeczy.


Narracja to bez wątpienia ogromna zaleta powieści. Autorka dzięki pierwszoosobowemu sposobowi snucia opowieści, pomaga lepiej poznać głównych bohaterów. A postacie są nietuzinkowe. Na samym początku poznajemy Ruth pielęgniarkę, która pracuje na oddziale położniczym. Tak na marginesie zaznaczę, że warto zapoznać się przed lekturą tej powieści z króciutkim opowiadaniem o młodości Ruth zatytułowanym: Blask. Ruth to fantastyczna kobieta wykształcona, pełna empatii i pasji. Przy czym sama jest świetną matką, która wychowuje samotnie syna. Postacią kontrastującą jest Turk. Młody, biały mężczyzna, który żyje tylko po to by wysławiać białą rasę a odmienność atakować siłą  swoich mięśni. Choć on czasem twierdzi, że jest zupełnie inaczej. Razem ze swoją żoną ze stowarzyszenia pro-białego wzbudzili we mnie niezrozumienie. Nie mogłam pojąć tak radykalnego światopoglądu. Mamy jeszcze Kennedy, prawniczkę, która teoretycznie należy do uprzywilejowanej grupy społecznej. Rasa kaukaska, klasa średnia, jedno dziecko.

Nowa fala białej supernacji będzie wojną nie na pięści, ale na idee rozpowszechniane anonimowo i wywrotowo przez internet. Ale miałem dosyć oleju w głowie, żeby nie pukać się w czoło.

Powieść opowiada o uprzedzeniach na tle rasowych choć nie tylko. Problemy się zaczynają, kiedy rodzi się dziecko Brit i Turk’a a nad jego opieką pieczę ma mieć czarnoskóra Ruth. Niby nic, ale jako, że Turk wraz z żoną mają bardzo mocno zarysowany światopogląd proszą by czarnoskóre osoby nie miały kontaktu z ich nowonarodzonym dzieckiem. Prośba nietypowa i dość krzywdząca lecz przez przełożoną zostaje przyjęta. Wszystko pewnie rozeszłoby się po kościach, gdyby nie fakt, że podczas zamieszania dziecko umiera w obecności Ruth. Od tego momentu rozpoczyna się batalia w której dużą rolę będzie musiała odegrać Kennedy.

Jodi Picoult w sposób subtelny pokazuje, że nawet osoby, które nie uważają się za rasistów czasami odruchowo wzdrygają się przed innością. Jakby istniało instynktowne mniejsze zaufanie.

Twierdzisz, że nie widzisz koloru… ale ty nie widzisz nic innego. Jesteś tak przeczulona na tym punkcie, tak gorliwie wypierasz się uprzedzeń i nawet nie rozumiesz, że słowa „kolor skóry nie ma znaczenia” umniejszają moje odczucia i przeżycia.


Powieść, która zaintrygowała mnie problematyką. Przy czym plot twist, który znajduje się pod koniec książki lekko szokuje, chociaż jest taki lekko przerysowany. Jednak to nie ważne, nie wszystko musi być realistyczne. Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po najnowszą powieść Jodi Picoult, ponieważ dzięki temu później sięgnęłam po reportaż Katarzyny Surmiak-Domańskiej na temat Ku Klux Klanu, który współcześnie działa w Stanach Zjednoczonych. Jeśli szukasz powieści, którą można czytać na przykład w drodze do pracy a przy tym niesie ze sobą dużo ciekawych treści to zdecydowanie warto sięgnąć po Małe wielkie rzeczy.


Jestem stworzona do osiągania, małych wielkich rzeczy – oznajmiła. -Dokładnie tak jak powiedział doktor King- nawiązywała do jednego ze swych ulubionych cytatów: „Jeśli nie mogę czynić wielkich rzeczy, mogę czynić rzeczy małe w wielki sposób”.




Dane szczegółowe:
Tytuł: Małe wielkie rzeczy
Tytuł oryginalny: Small Great Things
Autor: Jodi Picoult
Seria: Kobiety to czytają!
Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 608
Data wydania: 11.04.2017

/Żaneta

niedziela, 18 czerwca 2017

Głód - Martin Caparros

Poczułam się całkowicie zdruzgotana, byłam oniemiała i zdrętwiała intelektualnie. Brakowało mi słów by powiedzieć coś sensownego, może wciąż mi ich brakuje jednak spróbuje sklecić tych kilka zdań by z całego serca polecić wam ten reportaż. Książka Martina Caparrosa wzbudziła we mnie gwałtowne emocje, ponieważ niby byłam świadoma panującego głodu na świecie jednak nigdy nie zastanawiałam się głębiej nad przyczynami i jego mechanizmami. Nigdy nie myślałam o tym, że tak naprawdę w każdym zakątku świata ludzie głodują, umierają z głodu. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym jak głód silnie związany jest z marnowaniem żywności. (Ciekawy eksperyment na temat tego ile marnujemy żywności znajdziecie w filmie just eat it: a food waste story).

Mówiąc wyraźniej: jeść codziennie miskę prosa, to żyć o chlebie i wodzie.
Cierpieć głód.
„Głód” to dziwne słowo. Tyle razy powtarzane, w tak różny sposób, oznaczające rozmaite rzeczy. Wszyscy wiemy, co znaczy „być głodnym”, ale nie mamy pojęcia co to jest głód. Tak często mówimy i słyszmy: być głodnym, że wyrażenie to traci ostrość, staje się puste.

Reportaż zatytułowany Głód prowadzi nas przez różne zakątki świata pokazując jak wiele odcieni ma głód i jak wielkim problemem wciąż jest. Caparros nie daje nam odpowiedzi, chociaż widać jak emocjonalnie podchodzi do tematu. Czy jest to wada czy zaleta zadecydujcie sami. W wielu momentach czułam się oskarżana. Autor mieszał wielką ilość danych na temat produkcji zboża, marnowania żywności, systemów pomocy ‘trzeciemu światu’ z oskarżaniem, szukaniem osoby odpowiedzialnej. Nie jest to czysty reportaż, który wykłada nam suche dane na temat głodu według moich spostrzeżeń tutaj charakter informacyjny silnie związany jest w pewnym stopniu z liryką, filozoficznymi zagadnieniami. Czy możemy się temu dziwić? Każdy empatyczny człowiek widząc liczne tragedie, kiedy dzieci umierają z głodu notorycznie poszukuje winnego, poszukuje odpowiedzi o ten stan rzeczy zwłaszcza, że żyjemy w świecie pełnym kontrastów. Niektórzy mają tyle, że bez wyrzutów sumienia wyrzucają czasem jeszcze zdatną do spożycia żywności a tak wiele ludzi żyje z dnia na dzień, modląc się by zjeść cokolwiek.

Głód to proces – walka organizmu z samym sobą.

Z pewnością rozumiecie jak trudno napisać krótką notkę o tak skomplikowanym i wielowymiarowym problemie. Głód jest wszechobecny bo tak naprawdę obecny jest na każdym kontynencie a przy tym ludzie w miarę dobrze sytuowani wykluczają go. Najgorsza jednak jest bezsilność bo jak można zlikwidować głód na świecie? Dlaczego głód istnieje? Czy głód się komuś opłaca? Jest tak wiele pytań i tak niewiele odpowiedzi.

Wyrzucanie czegoś do śmieci jest gestem władczym. Pokazującym, że człowiek może się obejść bez dóbr, o które inni się ubiegają. Jest świadom tego, że inni chętnie te dobra zabiorą.


Miła jest władza posiadania, ale nie tak jak władza wyrzucania: pokazywania, że się czegoś nie potrzebuje.


Prawdziwą władzą jest wzgardzenie nią.

Najbardziej zaskoczył mnie rozdział o Argentynie. Nie byłam świadoma tego, że wokół wysypisk śmieci budowane są domy, powstają slumsy a mieszkający w nich ludzie polegają jedynie na marnowanej żywności. Nie byłam świadoma tego jak rynek w Argentynie się zmienił i jak wzmożona uprawa soi stworzyła przepaść społeczną.

W każdym razie grzebanie w śmieciach dawało zajęcie w kraju, w którym brakowało pracy. Wokół wysypiska był pas wolnej ziemi, nienadającej się do zasiedlenia ze względów sanitarnych. Powoli ludzie zaczęli go zajmować.


W dziele Caparrosa można odnaleźć mnóstwo informacji, które otwierają oczy i zmuszają do refleksji. Pozycja obowiązkowa dla każdego. Warto przeczytać, przemyśleć kilka kwestii.




Dane szczegółowe:
Tytuł: Głód
Tytuł oryginalny: El hambre
Autor: Martin Caparros
Tłumaczenie: Marta Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 716
Data wydania: 30.03.2016
/Żaneta

sobota, 17 czerwca 2017

Ania z zielonego wzgórza - sezon 1

Przez kilka dni byłam śmiertelnie obrażona na netflix. Kto by nie był? Usunęli mój ulubiony serial. Jednak gorycz odrobinę zmniejszyła się, kiedy obejrzałam Anne with an e. Powroty do miejsc znanych i kochanych są wyjątkowo przyjemne. Chociaż muszę przyznać poprzeczkę ustawiłam wyjątkowo nisko, ponieważ miałam dziwne przeczucie, że serial okaże się niewypałem. Oh jak bardzo się myliłam! Wcześniej myślałam, że jedyną udaną ekranizacją powieści Lucy Maud Montgomery jest film z 1985. Bajkowa konwencja, przepiękne krajobrazy, dobrze dobrani aktorzy i ta lekkość. Obejrzałam ten film z kilkanaście razy za młodu i ani trochę nie czułam się znudzona. Uwielbiałam baśniową konwencje, wszystko zawsze kończyło się dobrze a ludzie w Avonlea byli dobrzy. Nowy serial o Ani jest zupełnie inny. Mocniej osadzony w rzeczywistości. Realistyczniej ukazane jest społeczeństwo i problemy panujące wśród ludzi. Jednak Ania nie straciła swego czaru. Marzycielka bujająca w obłokach, piekielnie inteligentna i oryginalna, w niezwykły sposób potrafi nadawać poetyczny romantyzm tam gdzie atakuje prozaiczność życia, zawsze zazdrościłam jej tej umiejętności.



Pierwsze wrażenie po uruchomieniu pierwszego odcinka: jak pięknie wszystko wygląda. Widać, że tworząc serial zadbali o każdy szczegół a czołówka? Hipnotyzuje. Aktorzy natychmiast zdobyli moje serce. Trudno byłoby się przyczepić do czegokolwiek. Serial wciąga w taki sposób, że gdy doszłam do ostatniego odcinka nie mogłam w to uwierzyć. Gdzie ciąg dalszy? Później uświadomiłam sobie, że poczekam sobie rok i zachciało mi się płakać. Zwłaszcza po tym jak zobaczyłam ostatnią scenę pierwszego sezonu. Czy ktoś ma jakieś spekulacje jak to się dalej potoczy? Chyba muszę w sieci poszukać teorii temat drugiego sezonu.




Na szczęście nie daje się i kac serialowy raczej mi nie grozi. Zwłaszcza, że w wielu serialach mam takie zaległości, że aż szkoda słów. Jednak teraz mam ochotę wszystko rzucić i jeszcze raz przeczytać Anię a później obejrzeć film a później jeszcze raz pierwszy sezon Anne with an e.





Bez dwóch zdań ten serial jest fenomenalny i trudno się od niego oderwać. Nie znajdziemy tu baśniowej sielanki. I faktycznie serialowa fabuła znacząco odbiega od oryginału. Co dla niektórych może być minusem jeżeli są zagorzałymi fanami pierwotnych wersji. Jednak dla mnie była to niewątpliwa zaleta. Świeże spojrzenie na historię Ani całkowicie wciągnęło i nawet nie czuje zbyt wielkiej ochoty nawet zestawiania nowej wersji ze starą. Obie są fantastyczne! Więc może tak uprażyć popcorn i zrobić największy maraton z Anią? Czy to brzmi jak dobry plan?  



/Żaneta

wtorek, 13 czerwca 2017

Opowieść podręcznej - Margaret Atwood

Przyszłość przeważnie jawi się w czarnych barwach. Każdy z nas był świadkiem końca świata. Literatura, seriale i filmy zaserwowały nam cały przekrój różnych katastrof, które mogłyby doprowadzić do końca cywilizacji jaką znamy. Warto zauważyć, że przeważnie upadek wiązał się z gwałtownością. Mamy piękny słoneczny dzień a tu nagle brak prądu, atak zombie sami wstawcie sobie fantastyczną i dość nierealistyczną katastrofę i voila! Ludzie wrzuceni do nowej rzeczywistości, przeważnie najpierw są jak ryby wyrzucone na brzeg: zdezorientowani, strzelający na oślep mając nadzieje na odnalezienie się. Na taki schemat przeważnie trafiałam i szczerze bardzo go lubię. Ciekawe historyjki, które wciągają. Jednak słowem kluczowym jest to, że to są jednak tylko historyjki, które lekko wzburzają krew w żyłach. I wtedy pojawiła się w moich rękach powieść Margaret Atwood, która zmroziła mnie i wprowadziła w stan psychozy. Opowieść podręcznej poraża autentycznością. Świat upada stopniowo a słowa Sartre’a Piekło to inni sprawdza się tutaj w stu procentach.




Zacznijmy jednak od początku


Nikt nie wierzy w wojnę w końcu żyjemy w cywilizowanym świecie, prawda? Szczerze powiedz mi, czy wierzysz, że teraz jakiś wrogi kraj mógłby nas zaatakować? Wydaje się to surrealistyczne. Można gdybać, ale jednak nie uważasz żeby było to prawdopodobne. Żyjesz spokojnie z dnia na dzień. Masz prace, rodzinę i czujesz się bezpieczna. Oczywiście masz obowiązki, ale masz różne przywileje. Nikt cię nie zamknie bez powodu, nie spotykasz się z dyskryminacją. Żyć nie umierać. Słyszysz o atakach terrorystycznych. Odczuwasz empatie, współczucie wobec ofiar i rodzin, które poniosły stratę. Jednak nic nie możesz zrobić, żyjesz dalej tak jak żyłaś. Jednak w wiadomościach nie mówią jedynie o terroryzmie lecz również o tym, że coraz mniej dzieci się rodzi. Jaka jest przyczyna takiej sytuacji? Dlaczego kobiety mają trudność z donoszeniem ciąży? Problemy są widoczne na pierwszy rzut oka jednak to jeszcze nie powód by panikować. Ty masz piękną córeczkę, dbasz o nią by niczego jej nie zabrakło.


Żyłyśmy jak zwykle, ignorując. Ignorowanie to nie to samo co ignorancja (...). Oczywiście czytało się w gazetach różne historie o znalezionych w rowach lub lasach ciałach kobiet, zatłuczonych na śmierć czy zmasakrowanych, z którymi "coś wyprawiano", jak to się mówi, ale to wszystko dotyczyło innych kobiet i robili to inni mężczyźni. Żaden z nich nie należał do tych, których znałyśmy.



Wtedy państwo próbuje nowych rozwiązań


Zaczyna się całkowicie niewinnie. Zostaje wprowadzona godzina policyjna w końcu terroryzm jest niebezpieczny. Nie jest to ograniczenie wolności. Przecież państwo tylko dba o bezpieczeństwo swoich obywateli. Później kobiety tracą swoje prawa. Utrata pracy, utrata własnych kont bankowych, protesty, ale liche. W końcu wszystko jest tylko chwilowe, prawda? Niedługo wszystko się ureguluje i wszystkie kobiety odzyskają swoje prawa, prawda? Kobiety stają się tylko narzędziami, które mają tworzyć nowe życie a dzieci są tak drogie dla państwa, że zostają odbierane siłą.


-No cóż, zrobili co do nich należało. Pilnują naszego bezpieczeństwa.
-Nic bezpieczniejszego od trupa.


Przyszłość do koszmar


Nowy porządek przedstawiony jest przez pryzmat głównej bohaterki, dzięki jej dziennikom. Freda to podręczna, której jedynym celem w ortodoksyjnym społeczeństwie jest spłodzenie dziecka bezdzietnemu małżeństwu Komendanta. Zaszczytna rola lecz również ona ma określony czas w którym może zostać zapłodniona przez swojego zarządcę. W międzyczasie ma prawo wyjść raz dziennie na targ po zakupy razem z drugą podręczną. Nigdy, przenigdy kobieta nie powinna chodzić sama. Trudno inaczej nazwać ten świat niż piekło a ja mówię jedynie o ogólnym zarysie, szczegóły są dużo straszniejsze. Jedna scena w powieści była tak drastyczna, że prawie padłam trupem. Naprawdę.


Ludziom najtrudniej się przyznać, że ich życie nie ma żadnego znaczenia. Żadnego celu. Żadnej treści.

Skłania do refleksji



Książka Margaret Atwood skłania do refleksji. Zmusza do przemyślenia takich ważnych kwestii jak chociażby wolność, podziały społeczne, nierówności. W końcu żyjemy w świecie składającym się w większości z korelacji z innymi. Jednak nigdy nie myślałam o tym jak łatwo byłoby ograniczyć lub całkowicie odebrać wolność jednostki w społeczeństwie i jak niepostrzeżenie mogłoby się to stać. Niech żyje wolność, dopóki ją mamy.






Dane szczegółowe:
Tytuł: Opowieść podręcznej
Tytuł oryginalny: The Handmaid's Tale
Autor: Margaret Atwood
Tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron: 368
Data wydania: 28.04.2017

niedziela, 11 czerwca 2017

Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery

Mógłby się teraz zawalić cały świat! Nawet tego nie zauważę! Stałam się ślepa na świat realny. Sama znajduje się hen daleko w Błękitnym zamku. Cóż całkowicie się zatraciłam, czuje się tak jakbym wpadła w miękki świat niebiańskiego puchu. Dawno nie czułam się tak uskrzydlona. Jednoznacznie mogę stwierdzić, że ponowne przeczytanie powieści Lucy Maud Montgomery było jedną z najlepszych decyzji jakie mogłam podjąć.


Wyobraźcie sobie taką sytuacje: masz dwadzieścia dziewięć lat a twoja rodzina uważa cię za kompletną niedorajdę, ofiarę losu. Dlaczego tak jest? Nie olśniewasz urodą, jesteś wyjątkowo przeciętna jak wyblakły sweter, który zakłada się jedynie do spania. Konsekwencją tego jest to, że nie masz męża. Ba! Nie masz nawet żadnego zalotnika. Na domiar złego przez liczne żarty swojej rodziny jesteś zahukana i wszystkiego się boisz. Do kitu, prawda? Takie życie właśnie prowadzi Valancy Stirling. Przemyka przez życie pocieszając się jedynie światem fantazji. Stworzyła bezpieczną przystań, którą nazywa błękitnym zamkiem.

Valancy, tak stłamszona i zastraszona, ganiona i wyśmiewana w rzeczywistości, doskonale dawała sobie radę w świecie marzeń.

I pewnie całe życie spędziłaby w cieniu swojej kuzynki Olivii, nazywana wciąż starą panną. Jednak wszystko zmieniła diagnoza lekarza, która wywróciła wszystko do góry nogami. Bohaterka wyzbyła się lęku i wbrew konwenansom zaczęła robić to co chce. Zbuntowała się. Chociaż wszyscy uważali ją za wariatkę to ona nie cofnęła się przed niczym. Wreszcie odzyskała wolność a świat fikcji stał się realny.

Czy nie lepiej mieć serce złamane, niż miałoby zwiędnąć bezużyteczne? Zanim zostanie złamane, musi coś odczuwać.



Czy to nie brzmi fenomenalnie? Na dodatek zdradzę, że jest fantastyczny główny bohater Barney Snaith, który skrywa kilka tajemnic a na dodatek tak łatwo się w nim zakochać, że to jest aż nienormalne. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że ten bohater każdej dziewczynie skradnie serce.


Nie interesuje mnie, ile żon powiesiłeś, jeśli tylko wszystkie są naprawdę martwe.


Błękitny zamek Lucy Maud Montgomery to jedna z najprzyjemniejszych książek jakie czytałam. Nie dość, że fabuła jest tak przyjemna i urocza to jeszcze dzięki lekkiemu stylowi pisania płyniemy przez karty książki. Dla mnie ta historia jest właśnie jak puch. Czytając zanurzamy się w innym świecie i tak bardzo nie chcę wracać do rzeczywistości! Polecam każdemu kto lubi szczyptę romantyzmu. 





Dane szczegółowe:
Tytuł: Błękitny zamek
Tytuł oryginalny: The blue castle
Autor: Lucy Maud Montgomery
Tłumaczenie: Joanna Kazimierczyk
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 280
Data wydania: 25.09.2013

/Żaneta

czwartek, 1 czerwca 2017

Zakazane życzenie - Jessica Khoury




Kocham Aladyna, naprawdę. Kiedy byłam małą dziewczynką często oglądałam animacje disneya. Znałam na pamięć piosenki i fabułę. Na dodatek w domu był Aladyn w formie Kena. Miał fioletową czapeczkę a pod nią..., dziurę, którą moja siostra wypchała watą? Kochałam Aladyna, nawet jeśli podczas zabaw z moimi starszymi siostrami stawał się mordercą albo był po prostu psychiczny. Teraz jednak miałam okazje poznać Aladyna na nowo w książce Zakazane życzenie. 



Arabskie klimaty


Na samym początku byłam podekscytowana, ponieważ kocham arabskie klimaty. Jednak po rozczarowaniu z Gniewem i świtem trochę bałam się rozpocząć na nowo opowiedzianą historię Aladyna. Jednak przełamałam się i zaczęłam czytać. Muszę przyznać z ręką na sercu jestem oczarowana. Styl autorki ujmuje. Snuje opowieść, który przypomina dym, który otula, ale na szczęście nie dusi. Humor nie jest nachalny ani drewniany. Sunęłam przyjemnie czytając kolejne stronie i wszystko się ze sobą ładnie łączyło. Wiadomo jest to lekka powiastka, ale w swej lekkości nie jest denna. Kolejnym plusem jest, że czułam się jakbym była w tym świecie. Czułam ten upał, piaski, magię. Po lekturze, czuje się wręcz wspaniale. Mam jedno zastrzeżenie, dlaczego to było takie krótkie? 


Złodziej, księżniczka i dżinn


Dżinn nie ma nic wspólnego z tym niebieskim gostkiem z animacji. Chociaż jak rozmawiałam o tym z koleżanką i powiedziałam jej: Aladyn tym razem pewnie nie zakocha się w księżniczce tylko w dżinnie, to się zdziwiła. Od razu wyobraziła sobie dżinna z animacji i myślała, że to bardzo dziwna i kontrowersyjna wersja Aladyna. Jednak tak nie jest. Dżinn jest dziewczyną i to dość fajną dziewczyną. Bałam się, że będzie irytować i chwilami jej rozterki troszeczkę męczyły, ale wtedy na scenie pojawiła się księżniczka. I księżniczka jest tak niesamowicie fajna, że chciałabym by było jej więcej. Naprawdę! Moja faworytka. Aladyn również mnie zaskoczył, był przyjemny. Zabawny, przystojny, dzielni, można się w nim podkochiwać. Zaskoczyło mnie to, że każda postać miała w sobie to coś. O każdym z nich mogłabym przeczytać więcej. Tak powiem w sekrecie, że chciałabym jeszcze przeczytać coś o Darianie. Mam nadzieje, że w kolejnych tomach jego postać zostanie rozwinięta. 


Jest słońcem, a ja księżycem. Musimy trwać w rozłące, inaczej zostanie zaburzona równowaga świata.


Spełnię twoje trzy życzenia


Muszę powiedzieć to, że magia dżinnów nie była taka świetna jak w animacji. Każde życzenie ma swoją cenę. Przecież to się wcale nie opłaca. Magia powinna mieć te ograniczenia (wiecie dżinn nie może sprawić, że ktoś was pokocha ani nie może przywrócić martwych do życia ani nie może odebrać komuś życia). Jednak, że każde życzenie ma ogromną cenę? Przykład był z bogactwem jeżeli zażyczę sobie bogactw to i tak w pewnym momencie je stracę. I tak analogicznie ze wszystkim. Brzmi to strasznie. Jak myślicie? 


Choć muszę przyznać, że jednak rozumiem to szaleństwo popychające ludzi do pogodni za szczęściem, którego nie sposób pochwycić.


Jednak najważniejsza jest miłość


Wątki romansowe w tej powieści są subtelne i uwielbiam te miłosne dialogi. Cieszyłam się jak dziecko, że nie są drewniane i potrafią wzbudzić we mnie emocje. 

Podając rękę dżinnowi, podajesz rękę śmierci.


Powieść Jessici Khoury jest bardzo przyjemna, ale bardzo krótka, niestety. Jestem ciekawa czy końcówka książki, sugeruje, że w drugim tomie będzie inny główny bohater? Jeśli tak jestem tak podekscytowana, że rzucę się na drugi tom jak szalona! 




Dane szczegółowe:
Tytuł: Zakazane życzenie
Tytuł oryginalny: The Forbidden Wish
Autor: Jessica Khoury
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 378
Data wydania: marzec 2017


/Żaneta